Łaszczyński Bolesław (1843-1909)


Bolesław Łaszczyński - artysta-malarz

Artysta-malarz, serdeczny przyjaciel Maksymiliana Gierymskiego. Wykształcony w Belgii, później w Monachium, B. Łaszczyński był autorem wielu obrazów religijnych, jak np. „Narodzenie Najświętszej Marii Panny”, „Wniebowstąpienie”, malował też pejzaże.

  W 1883 roku Bolesław Łaszczyński odwiedził Puszczę Białowieską. Z wyprawy do białowieskich ostępów, poza serią obrazów, pozostawił wspomnienia, które w 1929 roku opublikował dwutygodnik krajoznawczy „Ziemia”.

   Malarz dostrzegł puszczę w postaci ciemnego pasa na horyzoncie, który w miarę zbliżania się doń stawał się coraz ciemniejszy, powiększał się, wyciągał w obu kierunkach niczym olbrzymi wąż, by w końcu zamknąć pierścieniem cały horyzont. Wchłonięty przez las podróżnik odczuwał jego majestat i swoją „maluczkość”. „Tutaj cała pyszałkowatość ludzka nagle przycicha i znika, a dreszczem wstrząśnięta dusza odczuwa nagle obecność Twórcy w nieskończoności” – pisał Łaszczyński. Fantastyczne kontury lasu jawiły mu się jako miasto olbrzymów, ponad gmachami którego sterczą tu i ówdzie, niczym gotyckie wieże, wyniosłe kopuły dębów i świerków.

  Jadąc dociekał istoty barwy dziwnie czarnej puszczy. Warto wiedzieć, że podobne wrażenie Puszcza Białowieska wywierała również na innych podróżnikach, w tym na Henryku Sienkiewiczu.

  Kontemplując pojedyncze drzewa, dojrzał Łaszczyński kilka słupów błękitnego dymu na ich tle, następnie zaś dachy domów, „to Hajnówka, ostatnia wieś na brzegu puszczy położona”.

  W Hajnówce malarz odszukał siedzibę „moskala niejakiego” nadleśniczego Campioni. Liczył po trosze, że ten zorganizuje mu polowanie. Niestety, nadleśniczego nie było akurat w domu. Przyjęty gościnie przez żonę i jej liczne potomstwo, musiał opowiedzieć nieco o świecie. Rezygnując z proponowanego noclegu, wyrwał się po kilku godzinach. W tym dniu zaplanował dotrzeć do Zwierzyńca.

  Jadąc szerokim traktem prowadzącym do Białowieży, sycił oczy drzewami o przeróżnych kształtach, „rasowymi dziełami natury, ludzką jeszcze nie popsutych sztuką”. Gdzieniegdzie widział ślady po wiosennych pożarach. Uwagę przykuwały także uschnięte, olbrzymie, stojące bez konarów i kory sosny, „białe jak kościotrupy, istne upiory leśne”.

  Raptem wyłoniło się „miejsce otwarte niby park wspaniały”. W środku, na łączce, na wysokim postumencie, stał pomnik żubra naturalnej wielkości. Za nim znajdowała się zagroda i domek leśnika. Wreszcie osiągnął cel podróży tego dnia. Strażnik Tołścik przyjął gościa „ z największą uprzejmością”.

  Oglądane rano otoczenie leśniczówki wydało się naszemu podróżnikowi jeszcze piękniejsze. „Dęby, jesiony i lipy, proste i wyniosłe jak maszty okrętowe, gdzieś wysoko dopiero korony swe roztaczały i łączyły w jedno gęste sklepienie lasu, odbijając jaśniejszą zielenią na ciemnem, czarnym prawie tle świerków i potężnych sosen. Pomiędzy korzeniami pni wiła się jak wąż czarna odbiciem gąszczu i lśniąca struga, w której kąpały się błyszczące jasną zielonością paprocie”.

  Dom strażnika, solidny, zbudowany z drewna, miał krytą werandę. Przed nim roztaczało się niewielkie podwórze, ze stodółką, oborą i spichrzem.

  Po sąsiedzku roztaczał się też parkan okalający 800-hektarowy zwierzyniec, zbudowany dla polowań carskich. Całość była podzielona na trzy osobne, odgrodzone od siebie części z przeznaczeniem dla żubrów, dzików i jeleni. W czasie pobytu Łaszczyńskiego było tam ponad 30 żubrów. Zimą zwabiano je wonnym sianem. Zwierzęta wchodziły do zagrody całymi stadami przez szerokie wrota, zamykane prędko przez czatujących za nimi gajowych.

   Celem ułatwienia dozoru całą puszczę podzielono na 12 straży, ich granice zaś wyznaczały linie „szerokie na 24 stopy”. Każdy strażnik leśny dowodził kilkoma ludźmi, którzy byli zobowiązani do codziennego obchodu przydzielonego im terenu, dbania o spokój żubrów, tępienia drapieżników, uczestniczenia w polowaniach dworu carskiego.

  „Za polskich czasów”, po opłaceniu tzw. podatku futrzanego, strażnicy sami mogli polować w puszczy. Gdy zwierzyny zaczęło ubywać, polować zabroniono. Wobec drastycznie malejącej liczby żubrów, objęto je ścisłą ochroną. Za zabicie króla puszczy groziła bezpłatna podróż na Syberię.

  Oprócz dozoru i ochrony zwierzyny do zadań strzelców, podlegających strażnikom, należało wypalanie wczesną wiosną rozległych wrzosowisk. Miało to ułatwić porost traw, stanowiących pokarm dla zwierzyny.

  Sporo uwagi poświęca Łaszczyński puszczańskiej florze, o której pisze, że była „polem najwdzięczniejszych badań”. Z puszczańskich drzew najbardziej zafascynowała go jodła, która „nigdzie więcej na Litwie nie rośnie, a tu nawet w bardzo szczupłej liczbie znajduje się w jednym tylko uroczysku Cisownik, straży Okolnickiej, naokoło błotami otoczonem”. Strzelcy nazywali jodłę białym cisem. Prawdziwy cis był w tym czasie na wyginięciu, a spotkać go było można jedynie w uroczysku Nieznanowo. Mieszkańcy wytępili ten gatunek, sporządzając z niego wywar przeciw wściekliźnie.

  O sośnie Łaszczyński pisze, że „stanowi główny las i słynie z rzadkiej swej dobroci, a między nią nie mało znajduje się drzewa masztowego”.

  Nie mogła ujść uwadze tak wytrawnego obserwatora żubrówka, „ulubiony żubrów przysmak, skąd nazwę swą wzięła. Z trawy tej robi się wyborna nalewka, a włożona między bieliznę nadaje takowej zapach przyjemniejszy od wszelkich perfum”.

  Malarza zastanawiało, że w puszczy nigdzie nie było widać śladów siekiery, chociaż pozyskiwano wówczas drewno, choćby dla potrzeb marynarki. Tłumaczy to tym, że „bujna wegetacja z bajeczną szybkością zakrywała ślady jej uderzenia”.

Najbardziej dziewiczy zakątek w puszczy stanowił Nieznanowy Róg. Jeśli wierzyć Łaszczyńskiemu, „człowiek nigdy jeszcze od stworzenia świata jednego drzewa tu nie obalił”. Wyjątkową ochronę ta część boru zawdzięczała ukształtowaniu terenu, uniemożliwiającemu wywóz drewna.

  Podczas wycieczki, przygotowanej przez pana Tołścika, malarz co chwila przeżywał stany uniesienia. Fascynowała go pierwotność, naturalność puszczy. „Nagle opasał nas splot roślin pasożytniczych, że wszystko koło siebie jak sieć gęstą rozrywać musieliśmy, chcąc się naprzód posuwać. Dzikie chmiele, przeróżne (…) gatunki bluszczów i powojów oplątywały drzewa i zwieszały się z konarów najwyższych do ziemi, zupełnie jak liany podzwrotnikowych lasów”.

  Wystarczyło odrobinę ujechać, aby „otworzyła się (…) inna zupełnie kraina dębów, olch i lip, gdzie górą tak gęsty roztaczał się sufit liścia, a dołem znów jeszcze gęstszą młodzież leśna rozesłała kołdrę, iż promień żaden światła do spodu się nie przedzierał i nieraz pomrok stawał się taki, że na zegarku godzin wyczytać nie można było”.

   Przewodnik wybierał drogę mniej zarośniętymi przesmykami, czasem poruszali się ścieżkami udeptanymi przez żubry. W pewnym miejscu ciągnący się dotychczas gąszcz rwał się i wędrowcy znaleźli się w głębokim jarze. „Był to kocioł zapadnięty, błotnisty, z miejscami otwartszemi, gdzie oko dość daleko zapuszczać się mogło. Tu i ówdzie, wśród barwnych traw i roślin błotnych, błyszczące się w promieniach słonecznych duże łysiny wody, czarne odbiciem boru, miejscami znów jaskrawo odbijały się płaty urwisk piaszczystych, po których korzenie drzew staczały się, jakby olbrzymie węże. Całe dookoła szeregi świerków i sosen obumarłe sterczały (…), oszpecone dużemi od robaków dziurami. Upiory te leśne nieruchomo stały i ciche; pomniki minionych stuleci, ustawione ręką natury, zdawały się wysoko ponad roztaczającem się życiem młodszych porostów znaczyć godziny wieczności w ciągłem odnawianiu się rzeczy”.

  Po wyjściu z kotliny znaleźli się na piaszczystej nizinie, by po chwili stanąć przed rozległym bagnem, na którym ujrzeli pięć starych łosi i dwójkę ich potomstwa.

   Największą jednak niespodziankę przeżyli po południu, gdy kroki swe skierowali w stronę domu. Łaszczyński napisał później, że dla tego choćby tylko widoku warto było przyjechać do puszczy. „Ze zbitego i ciemnego boru znaleźliśmy się naraz w ogromnej wyrwie, uczynionej tu przed laty już kilku trąbą powietrzną. Pas zniszczonego lasu miał około wiorsty szerokości, a ciągnął się daleko, jak oko sięgało. Olbrzymie drzewa powywracane, wykorzenione lub potrzaskane piętrzyły się jedne na drugich w stosach bez kształtu i nazwy, i cała przestrzeń wyrwanego lasu zapchana, zatarasowana nieprzebytym wałem pni, gałęzi, korzeni, chrustu, i na tym splocie nadzwyczajnym wierzchem osiadać zaczynała na mchach i na nasianej wiatrem ziemi młoda roślinność leśna i malownicza, jasną zielenią gorejąca paproć. Górą widok był wolny zupełnie, ale dołem ściana rumowisk leśnych ciasne tylko oku nakreślała granice. Najfantastyczniejsze, najdziksze ukształtowania, w tysiącznych odmianach, to dziwaczne, to groźne tworzyły dziwadła. Świerki zwłaszcza, powywracane, leżały z rozpiętym u dolnego końca parasolem korzeni, sterczących na wysokości dziesięciu metrów nieraz. Kręgi te korzeni, płasko rozłożone, czarne, obwieszone szmatami mchów i czarnej ziemi, wśród której gdzieniegdzie dziura jasno świeciła, miały czasami wygląd jakiegoś smoka wąsatego z błyszczącymi oczami, czasami znów zastępowały drogę jak upiory straszne z rozkrzyżowanymi ramionami, z których zwieszały się łachmany całunu. Indziej znowu tworzyły się w tym nieładzie zawału głębokie, czarne jaskinie, gotowe dla niedźwiedzia barłogi; to znów wierzchem kłoda zawieszona w powietrzu między dwoma piętrzącemi się groblami wyglądała jak most indyjski rzucony nad parowem”.

  Autor opisu zastrzega, że kto tego chaosu dzikiej natury na własne oczy nie ujrzał, temu żadna opowieść, nawet w przybliżeniu, nie „wytworzy w wyobraźni pojęcia rzeczy”.

  Łaszczyński poświęca trochę uwagi również puszczanom. Podaje, że w obrębie puszczy, będącej własnością państwa, znajduje się kilka wsi skarbowych. Największe to: Białowieża, Niemierża, Tuszemla i Narewka. Ponadto w środku puszczy położone były wsie Teremiski i Pogorzelce, zamieszkałe przez potomków budników, sprowadzonych w te okolice za rządów polskich do wyrabiania potażu. W większości byli to Mazurzy, wówczas już niczym specjalnie się nie różniący od reszty mieszkańców.

  Białowieża ulokowała się nad rzeką Narewką, na polanie o obwodzie dziewięciu wiorst. W oczach artysty jest to „duża, lecz brzydka wieś; jedna długa i monotonna ulica chat drewnianych i stodół na gołej równinie, zamkniętej dookoła czarną ścianą lasu”. Dowiadujemy się również, że jest tu „listowa stacja poczty, jedyna na całą puszczę, raz na tydzień, w piątek mająca zetknięcie z resztą świata; są też i handelki, gdzie można dostać najniezbędniejsze rzeczy”. Znajdujemy również opisy dawnego pałacyku myśliwskiego królów polskich i obelisku upamiętniającego łowy Augusta III w 1752 r.

  O tutejszej ludności Łaszczyński pisze, że jest to mieszanka Litwinów, Rusinów i Mazurów. Mężczyźni chodzą w czarnych, z domowej wełny robionych siermięgach. Na nogi wkładają łapcie z lipowego łyka. W strojach kobiet dopatruje się nawet wzorów mazowieckich. Twierdzi, że używane stroje zaczynają się mieszać, zatracać swój dawny charakter. Wielu mieszkańców robi sobie jakieś kurty z szarej, często w czarne pręgi, wełny.

  Przemysł ograniczał się w owym czasie do drobnego rolnictwa, chowu bydła i pszczół. W powszechnym użyciu była jeszcze socha. Równie przestarzała wydawała się artyście uprząż końska. Do niedużych bryczek zaprzęgano tylko jednego konia. Szedł on pod hołoblą. W miejsce postronków używano dwóch poskręcanych młodych brzózek.

  Dziadowie spotykani przez Łaszczyńskiego, posiadali na ogół dobrego konika oraz opiekuna – jakiegoś wyrostka, który był jednocześnie stangretem. „Zbytek ten dziadowski” tłumaczył ogromnymi odległościami do pokonywania.

  Wioski budników wyglądały lepiej. Schludne chaty i budynki gospodarcze wykonane były z grubych dylów. Niektóre domy miały nawet ganki. Wewnątrz czyste i przestronne „o wiele milsze czyniły wrażenie, niż pospolite chaty ludu polskiego”.

  Szkoły i kościoła nie było – była za to karczma. We wsi i na jej obrzeżu stały olbrzymie drewniane krzyże z wyrytymi słowami modlitw.

Artystę zaskoczyła duża liczba rodzin o nazwisku Sawicki. W dodatku – niemal wszystkich łączyły więzi pokrewieństwa. Mężczyźni musieli brać żony z innych wsi. Choć byli katolikami, używali gwary białoruskiej z niewielką domieszką słów polskich.

  O kobietach Łaszczyński pisze: „wszystkie wysokie, wysmukłe, o ruchach wdzięcznych, o oczach i włosach ciemnych”. Ich ubiór nie różnił się od strojów mazowieckich. Mężczyźni chodzili w płóciennych spodniach w drobne niebieskie kratki. Ich kapoty i kurtki były szare. Na nogach mieli łykowe łapcie. W dni świąteczne wkładali kurty w niebieskie kratki z domieszką żółci i czerwieni.

  Malarz mile wspomina gościnność potomków budników: „Gdym wszedł do chaty (…) starego Pawluka, po krótkim przywitaniu postawił na stole gąsiorek lipca, bochenek chleba razowego, którego woń smakowita, kojarząca się z aromatem majowego masła, budziła przeczucia rozkoszne”.

  Wieczorem przed domem, w którym zatrzymał się Łaszczyński, zebrała się gromadka około dwudziestu Sawickich obojga płci, wielce spragnionych ujrzenia człowieka, który „aż z Warszawy przyjechał (…) i był w Rzymie, Ojca św. widział”. Opowiadaniom o szerokim świecie nie było końca. Wreszcie artysta wpadł na pomysł przeczytania zebranym fragmentów „Pana Tadeusza”. Wywarł tym ogromne wrażenie, a tłum słuchających znacznie zgęstniał. Na spotkanie w następne wieczory przychodziło po kilkadziesiąt osób.

  W niepogodę Łaszczyński oddawał się szkicowaniu portretów swoich gospodarzy i różnych typów puszczańskich. Mężczyźni na ogół pozowali chętnie. Kobiety zaś broniły się uporczywie, twierdząc że „umrą, jeżeli będą malowane”. Z tego powodu artysta nie mógł naszkicować postaci Maryny Sawickiej, „jednej z najpiękniejszych dziewcząt wiejskich, jaką kiedykolwiek widział”.

  W pogodne dni malował w puszczy. Któregoś razu spotkał się oko w oko z żubrem. Musiał schronić się w zagłębieniu ziemi pod leżącym świerkiem. Zaskoczyło go porównanie żubra żyjącego w naturze i ogrodzie zoologicznym. (Oprac. Piotr Bajko)


 

Galeria

Copyright © 2008 - Encyklopedia Puszczy Białowieskiej, webmaster Stanisław Matlak