Do
zdarzenia doszło tydzień temu, na polanie załadunkowej przy linii
kolejki wąskotorowej ze Starej Białowieży do Kosego Mostu. Tory
stanowią tu granicę między obszarem administrowanym przez Lasy
Państwowe a obrębem ochronnym Hwoźna Białowieskiego Parku Narodowego.
Strzelano najprawdopodobniej z ambony, którą kilkadziesiąt metrów od
terenów chronionych ustawili leśnicy. By zwabić w jej pobliże
zwierzęta, rozsypali tam ostatnio jabłka.
Fakt polowania, które
zakończyło się już na terenie ochronnym, wyszedł na jaw przypadkiem.
Jeden z pracowników parku znalazł wnętrzności jelenia, a obok ślady
samochodu. Poinformował o tym dyrektor parku Małgorzatę Karaś, ta zaś
zażądała wyjaśnień od nadleśnictwa
Białowieża.
-
Trafione u nas zwierzę zrobiło jeszcze trzy kroki w głąb parku i tam
padło. Mój łowczy wszedł więc po nie. Nie widzę tu żadnego problemu -
nadleśniczy z Białowieży Wojciech Niedzielski powołuje się na prawo
łowieckie, które nakazuje zawsze dojść strzeloną zwierzynę. Na pytanie
o to, czy zgodnie z prawem łowieckim poinformowano o tym gospodarza
terenu, odpowiada:
- Chyba tak. Zresztą całą sprawę wspólnie badała leśna i parkowa straż. Są na to protokoły.
Podlaski
komendant Państwowej Straży Łowieckiej Wiesław Nozdryn-Płotnicki
potwierdza, że według prawa łowieckiego myśliwy ma obowiązek dojść
postrzeloną zwierzynę, nawet jeśli przeszła na teren sąsiedniego obwodu
łowieckiego.
- Tu sytuację nieco komplikuje fakt, że nie
chodziło o sąsiedni obwód, a park narodowy, ale według mojej
interpretacji prawa łowieckiego myśliwy postąpił bardzo humanitarnie,
nie zostawiając tam zwierzęcia na zatracenie. A na poinformowanie o
fakcie gospodarzy terenu miał 24 godz. - mówi komendant.
Kłopot
polega na tym, że parku nikt nie poinformował. Z ustaleń wspólnej
komisji wynika ponadto, że zwierzę przebiegło na jego terenie nie "trzy
kroki", a 23 metry. Ale nie to jest najważniejsze.
-
Rzeczywiście prawo łowieckie nakazuje "dochodzenie postrzałka". Ale są
też inne przepisy, znacznie wyższego rzędu, mianowicie prawo o ochronie
przyrody, które zakazuje polowań na terenie parków narodowych. A
"dochodzenie postrzałka" jest polowaniem - nie kryje oburzenia dyrektor
Małgorzata Karaś.
Zapytała na piśmie nadleśniczego
Niedzielskiego, dlaczego parku nie powiadomiono o zajściu i czy ktoś
poniesie za to konsekwencje. Odpowiedź, jaką otrzymała wczoraj, jest
bardzo odległa od "nie widzę tu żadnego problemu".
- Nadleśniczy
stwierdził, że jego pracownik odpowiedzialny za całe zajście dopuścił
się zaniedbań i zostanie za to ukarany - relacjonuje dyrektor Karaś.
Liczy
na to, że Ministerstwo Środowiska szybko zajmie się wnioskiem parku o
utworzenie wokół niego strefy, w której polowania zostaną zakazane. Jej
zdaniem, to jedyna metoda na to, by wyeliminować tego rodzaju sytuacje.
Dokumentacja w tej sprawie przygotowywana jest od kilku miesięcy. Dzisiaj powinna zostać wysłana do Warszawy.
-
Zajmuję się ochroną przyrody od ponad 20 lat. Znam wiele parków
narodowych. Ale wzdłuż granic żadnego z nich nie stoją ambony służące
do polowań. A tutaj jest ich kilkanaście. Sytuacja, w której wzdłuż
granic, a jak widać czasem również na terenie Białowieskiego Parku
Narodowego, prowadzi się polowania, jest dla mnie nie do pojęcia. A
zachowanie osób, które na to pozwalają, oceniam jako absurdalne i
nieprzyzwoite - mówi zdecydowanie dyrektor Karaś.